Добавить в цитаты Настройки чтения

Страница 36 из 48

…znalazła. Jan wyczuł wahanie, a potem pełne ulgi westchnienie pulsującego Blasku. Światłość znalazła to, czego szukała. Duszę Jana, a w niej małe, malutkie nasionko. Wiarę. Nie miało znaczenia, w co wierzył jej posiadacz, jakim imieniem nazywał swego Boga (może nie nazywał go wcale? a może to nie był Bóg?) i czy odprawiał (lub nie) jakieś obrzędy na Jego cześć. Światłość przejrzała, że Jan nie był jedynie sprawnym mechanizmem, złożonym z wody, krwi, mięsa, kości i mózgu, który dzięki tej sprawności zdobył panowanie nad Ziemią. Jan miał też duszę, a w niej malutkie nasionko gotowe rosnąć i dojrzewać, przeczuwać Niebo, a czasem, w najmniej spodziewanej chwili, odczuć dotyk Anioła. Dopiero wówczas panowanie człowieka nad Ziemią przemieniało się w pełne miłości współżycie z nią i człowiek zaczynał być zdolny do przyjęcia Tajemnicy. Rozumiał, że nie wszystko można wyrazić za pomocą wzorów matematyczno-fizyczno-chemicznych; był gotów uszanować Nienazwane, a nawet pokochać je za to, że nie pozwalało się nazwać.

Ekran powoli gasł, a mrugające gwiazdy “wygaszacza” przybierały z wolna właściwe proporcje. Jan westchnął głęboko, wstał od komputera i otwarł szeroko drzwi do jesie

“Nawiedził mnie mój Anioł Stróż?”, spytał samego siebie. “Nie wiem, ale odczułem, że już nie jestem sam. I nawet gdyby Ewa musiała odejść, nie będę już sam, ani w radości, ani w bólu, ani w chwili umierania”.

Postanowił, że o tym spotkaniu nie powie nikomu. Wiedział, że było przeznaczone wyłącznie dla niego, aby mu coś uprzytomnić.

– WSZYSTKO JEST MOŻLIWE, JANIE. I PO TO STWORZYŁEM CZŁOWIEKA, ŻEBY NIEMOŻLIWE STAŁO SIĘ MOŻLIWYM. ŻEBY TAJEMNICA POZOSTAŁA TAJEMNICĄ, GDYŻ WIEDZA WPRAWDZIE BEZ NIEJ ISTNIEJE, LECZ NIE MA WIARY.

Dom za plecami Jana był ciemny i nieruchomy, lecz swojski. W żadnym z okien nie paliło się światło. Widocznie A

– “Niebo gwiaździste nade mną, prawo moralne we mnie”, powiedział głośno i wyraźnie.

Potem dostrzegł jakiś ruch na tonącej w mroku łące. Ku furtce szła A

– A

– Muszę opatrzyć nogę – powiedziała spokojnie. – Poszłam na spacer i wpadłam w kłusownicze wnyki.

– I ta kobieta ci pomogła? – domyślił się.

– Jaka kobieta? – spytała A

– Szła z tobą. Zniknęła przed furtką.

– Nikogo ze mną nie było – powtórzyła dobitnie A

– Patrzyłem na gwiazdy – odparł speszony Jan.

– Na gwiazdy? – zdziwiła się A

Jan milczał. Weszli do domu i A

Gdy godzinę temu A

“Umrę tu z bólu, pragnienia i głodu, i nikt mnie nie znajdzie. Nikt o tej porze nie chodzi do lasu, w dodatku ścieżką za naszym ogrodem”, myślała w panice.

Nad jej głową robiło się coraz ciemniej. Zerknęła na zegarek. Była szósta.

Usiłowała przekręcić się i dosięgnąć rękami wnyków, by je rozewrzeć, lecz było to niemożliwe.

“Co za szczęście, że mam tak grube buty”, podziękowała losowi w duchu.

Prawdopodobnie skórzana cholewka wyhamowała impet ostrych, żelaznych zębów, więc kość nie była złamana. Mimo to nie wiedziała, jak się wydostać. Uwolnienie się bez pomocy było niemożliwe.

“Będę krzyczeć”, pomyślała, “może ktoś usłyszy”. – Może Bezdomny… ten Anioł… ukrywający się w jamie pod dębem, przyjdzie mi z pomocą? – wyszeptała z nadzieją, choć bez przekonania. “On sam pewnie potrzebuje pomocy. Czy Anioł potrzebujący pomocy w ogóle jest jeszcze Aniołem?”, zastanowiła się przelotnie.





– Nie mam żadnych, ale to żadnych szans – stwierdziła głośno. – I to właśnie teraz, gdy trzeba działać…

Zamknęła oczy. Poczuła się bezradna, osamotniona i nieszczęśliwa. I dokładnie wtedy, gdy już poddała się zwątpieniu i zapadała w bolesną drzemkę, usłyszała cichy głos:

– Nie śpij. Zaraz tam zejdę.

Do kłusowniczego dołu lekko wskoczyła nieznana kobieta. A

Z westchnieniem ulgi A

– Jakoś dziwnie cię widzę. Pewnie uderzyłam się w głowę – stwierdziła z niepokojem. Nie wiedziała, dlaczego mówi do nieznajomej “ty” zamiast “pani”.

– Nic ci się nie stało – uspokoiła ją obca kobieta. I A

Szły wolno w stronę osiedla. A

– Doliną płynie Rzeka, rozlana szeroko, leniwa, powolna, gdyż nie ma się do czego spieszyć. I tak zdąży. Już przecież pokonała znajdujące się wyżej skalne progi, niespodziewane zakręty i wszelkie przeszkody. Woda, w niespiesznym rytmie niesie kamień. Ale ten rytm spowalnia się coraz bardziej i bardziej, gdyż Rzeka rozlewa się szerzej i szerzej, więc kamień w pewnej chwili osiada w nadbrzeżnym piasku. Mości w nim sobie swoje miejsce. Pozwala, by przylgnął doń muł i żwir. Cieszą go zawirowania wody, które przypominają pieszczotę. Kamień przecież jeszcze należy do Rzeki. Ale teraz płynąca wciąż woda niesie gałąź. Wiele gałęzi, gdyż gdzieś powyżej zerwała się wichura, l choć wszystko wskazuje na to, że gałąź spłynie z prądem Rzeki, kolejny, drobny podmuch wiatru zmienia jednak rytm fali i ta jedna jedyna gałąź zahacza o kamień. Teraz są już razem: kamień z gałęzią. Zaprzyjaźniają się. Tymczasem dnem Rzeki fale niosą drobiny piasku, mułu, żwiru, wodorostów, starych muszelek, porzuconych przez raki skorup i śmieci. Większość z nich spływa razem z Rzeką, coraz dalej i dalej ku morzu, ale nieliczne osadzają się na gałęzi, splecionej z kamieniem w przyjaznym uścisku. Mijają godziny, dni i noce, tygodnie i miesiące. Lata. Na brzegu Rzeki powstaje niewielki półwysep, który zmienia jej bieg. Rzeka niespiesznie zmienia koryto. Nikt w tym półwyspie nie rozpoznałby kamienia z gałęzią, splecionych w uścisku, choć to one są sercem i praprzyczyną, dla której powstał ten spłacheć ziemi. Rosną na nim teraz drzewa, krzewy, kwiaty, a ptaki wiją tu gniazda. Gdyby nie kamień z gałęzią, Rzeka wciąż płynęłaby dawnym korytem. Zamiast ptasich gniazd i owoców na drzewach pluskałyby się w wodzie małe rybki, a duże składałyby ikrę. Kto powstrzymał kamień, by osadził się w piasku akurat w tym miejscu? Kto przyniósł gałąź, by zaczepiła się o kamień? Kto przewidział, że gdyby nie ten półwysep, Rzeka każdego roku na wiosnę zalewałaby Wioskę, która uwiła swoje gniazdo tuż obok, w zakolu…?

Nieznajoma umilkła, a jej śpiewne pytanie zawisło w mokrym od jesie

“Anioły objawiają się ze skrzydłami z próżności, gdyż skrzydła wcale nie są im potrzebne. A spory o ich płeć ni mają sensu, gdyż mogą przybrać płeć zarówno męską, jak i żeńską”, myślała, wchodząc do domu.

Wszystko już wiedziała, nie miała tylko pewności, czy nieduża i niedoświadczona dziewczynka, w dodatku śmiertelnie chora, może znaleźć kamień, który zmieni Rzekę czyjegoś życia? I czy ma prawo to robić?

Noga wyglądała o wiele lepiej, niż sądziła. Pod cholewką buta widoczne było tylko niewielkie otarcie i sine ślady po żelaznych zębach. Gdyby nie to, pomyślałaby, że wyprawa do lasu jej się przyśniła. Nawet teraz, opatrując te niegroźne zadrapania skóry, myślała o wypadkach ostatnich godzin z niedowierzaniem.

Westchnęła i podeszła do swojej Piety.

– Ta matka musi cierpieć, ale musi też mieć nadzieję. Do samego końca – powiedziała głośno do nie dokończonej rzeźby.

Położyła ręce na ciepłej, miękkiej glinie.

Ave pokręcił wolno głową i westchnął. Tak jak przypuszczał, ludzkie Istoty nie miały pojęcia o sensie i celu anielskiej opieki. Jak ma pomóc tej dziewczynce? Ona tymczasem kucała koło niego, kiwając się na piętach, i skrupulatnie wyliczała wszystkie “dobre, anielskie uczynki”, które jednak nie tylko nie zwielokrotniły Mocy pióra, lecz wręcz przeciwnie: pióro wyjęte z babcinej poduszki, gdzie spokojnie spało przez osiem lat, niemal z dnia na dzień traciło swe cudowne właściwości.