Добавить в цитаты Настройки чтения

Страница 26 из 47

Tetradrachma, zaraz, czyjaż ona była na Boga…? a, Lizymacha… pozwoliła mi od razu zgadnąć, o czym on mówi. Oczywiście, o rąbniętej kolekcji Henryka. Zaraz. To już wiadomo, co w niej było? Znalazła się…?!

Przerwałam mu w pół słowa.

– Chodźmy gdzieś usiąść, tu barek jest blisko… a, nie, on stojący. Ale kawiarnia pod nosem. Bardzo ważne rzeczy pan mówi i ja nie mogę tego słuchać w pionie. Chodźmy, chodźmy, już!

– Dwudziestolecie międzywoje

– No dobrze, a skąd pan to wszystko wie? – spytałam niecierpliwie, usiadłszy przy stoliku. – Ktoś widział tę kolekcję?

– Owszem, pan Gulemski. O, właśnie, pani mnie pytała, znaczy, mówiła pani o kimś, kto ją oglądał u pana Fiałkowskiego, otóż to był pan Gulemski. Mieliśmy wątpliwości, czy się przyzna, a otóż właśnie wcale tego nie kryje, oglądał!

Nie wiadomo dlaczego w głosie Tego Pana brzmiał triumf, tak jakbym to tylko ja twierdziła, że oglądający się nie przyzna, tymczasem on twierdził to samo. Ogłuszył mnie nieco.

– Obydwoje mieliśmy wątpliwości – przypomniałam mu grzecznie. – Mógłby się obawiać jakichś podejrzeń… Teraz się przyznał? Ostatnio?

– Teraz, teraz, jak się rozeszło, kiedy ta siostra zginęła. Sam mu to powiedziałem, bo przecież wiedziałem od pani. I okazuje się, że akurat w tym czasie pan Gulemski leżał w szpitalu, wyrostek robaczkowy mu wycinali, ślepą kiszkę, mówiąc wprost. Tego samego dnia, kiedy tam była zbrodnia, o dziesiątej rano miał operację, no więc o żadnych podejrzeniach nie ma mowy.

– A wcześniej milczał na ten temat. Dlaczego?

– A bo wie pani… Też to powiedział. Zobowiązał się nie mówić, nie rozgłaszać, pan Fiałkowski go prosił, obawiał się kradzieży. Numizmaty wyglądają niepozornie, nikt się na to nie łaszczy, mam na myśli przeciętnych złodziei, oni o wartości takich monet nie mają pojęcia. No i pan Gulemski tak milczał aż do teraz, a i teraz powiedział w zaufaniu, niektórym osobom tylko. I brakteat Jaksy w tym zbiorze był, na własne oczy widział!

Przestałam rozumieć, co on do mnie mówi.

– Zaraz. Skoro był, to i jest, a powiedział pan, że nie ma?

– A bo nie ma.

Jeszcze bardziej przestałam rozumieć.

– Jak nie ma, skoro był?

– Bo był. Ale nie ma.

Przeszkodziła nam kelnerka, z rozpędu omal nie zamówiłam piwa, ale byłam samochodem, więc poprzestałam na małej kawie. Ten Pan na piwo mógł sobie pozwolić.

– Niech pan to powie jakoś bardzo porządnie – poprosiłam. – Był, ale nie ma. Skąd wiadomo, że nie ma?

– Ze specyfikacji. Specyfikacja się znalazła, pan Gulemski miał kopię, no i ma ją nadal, ale brakteatu na niej nie ma. I teraz jest oryginał specyfikacji i też na niej brakteatu nie ma.

– Skąd oryginał? Kto go ma?

– A, nie, tego to nie wiem. Zdaje się, że pan Gulemski widział, ja z nim wczoraj rozmawiałem, ale głowy za to nie dam. Takie miałem tylko wrażenie.

Wrażeń miałam kilka, wśród nich zaś jedno, że skądś znam to nazwisko, Gulemski. Obiło mi się o uszy? Ktoś je wymienił…?

I nagle przypomniałam sobie. Owszem, gliny w Bolesławcu, pytali mnie, czy nie znam takiego… Zaraz, jak mu było…? Piotr! Czy nie znam Piotra Gulemskiego. Nie słyszałam o nim do owej chwili, czy ma to znaczyć, że od początku był podejrzany…?

– Chwileczkę, ja się muszę zastanowić. Pan Gulemski oglądał kolekcję nieboszczyka Fiałkowskiego… I widział w niej brakteat Jaksy z Kopanicy. Ale w spisie brakteatu nie było… Może Fiałkowski zdobył go krótko przedtem i jeszcze nie zdążył dopisać?

– Takie rzeczy to się dopisuje od razu, człowiek ma dodatkową przyjemność. Ale fakt, tak coś wyszło z rozmowy, że miał go od niedawna. Jakoś to się zbiegło w czasie, Pietrzak najpierw miał, potem nie miał, a Fiałkowski odwrotnie. Teraz mi przychodzi do głowy, że może oni transakcję między sobą załatwili…

– To dlaczego nie chcieli się do tego przyznać? Każdemu wolno.

– Toteż właśnie – przytaknął Ten Pan. – Chociaż, z drugiej strony, te rzeczy się niechętnie rozgłasza, bo to tu numizmat, a tu pieniądze… Po co kusić złodzieja? Na razie nie wiem dokładnie, jak tam było i czy w ogóle było, a samego zbioru w ogóle nie widziałem.

Przypomniałam mu, że zbiór został ukradziony. Ten Pan machnął ręką.

– To ja pamiętam, że ukradziony, ale nawet i ukradziony prędzej czy później na rynku się pokaże. Gdyby wszystko było złote, taki głupi wandal mógłby przetopić, ale to przeważnie srebro, miedź, nikiel… Złotych ledwo parę sztuk. Nie ukradł tego przecież kolekcjoner, a zwykły złodziej kradnie dla zysku, będzie chciał sprzedać, żeby coś zarobić, nie?

Zaczęłam myśleć niejako kryminalistycznie.

– Złodziej mógł ukraść na zlecenie kolekcjonera. O, właśnie! Pan Gulemski…

– Co też pani mówi, pan Gulemski to przyzwoity człowiek!





– Ale zbieracz. Zbieracze dostają czasem amoku.

– No owszem, ale nie przy takich rzeczach! Bolesław Chrobry, Mieszko I, czy ja wiem, Fenicjanie, Karol Wielki… Rarytasy, takie nie do zdobycia. Nie wymawiając, pani też by tego bułgarskiego bloczka nie kradła…

Mignęło mi w głowie, że wcale nie jestem pewna. Ale nie, chyba nie. A w każdym razie nie po trupach.

– Pan Gulemski kilka monet chętnie by kupił, napomykał o tym, ale całości nawet by nie chciał, ja przecież na ogół wiem, kto czego szuka, pani się orientuje, że w dużym stopniu to przeze mnie idzie. Nie znam takiego, kto by aż złodzieja wynajmował, żeby ukraść całość, to nie były unikaty.

– A było tam w ogóle coś takiego, co, w razie sprzedaży, od razu wskazałoby na pochodzenie?

– Właśnie brakteat Jaksy z Kopanicy – odparł Ten Pan bez wahania. – I

– Ale brakteatu nie ma?

Ten Pan westchnął ciężko.

– No więc widzi pani, w spisie nie ma, a przecież ten Fiałkowski nie umarł w pięć minut po wyjściu pana Gulemskiego, miał czas dopisać, ze wszystkimi cechami. Nie dopisał, jak widać. I tak naprawdę nie wiadomo, papier papierem, ale czy to wszystko tam jest? W naturze? No, w rękach złodzieja, ale jednak…

Przypomniałam sobie nagle, że jedną monetę znaleziono pod biurkiem nieboszczyka. A ile ich jeszcze mogło ugrzęznąć w szparach od podłogi pustego domu Baranka, czy jak mu tam? Nie zrywałam przecież tych desek!

– Wszystkiego nie ma, wiem na pewno – rzekłam stanowczo. – To kretyn kradł, prymityw, obchodził się z tym barbarzyńsko i trochę pogubił. Jedno zgubione zabezpieczyli w moich oczach, ale co do reszty, wszystko jest możliwe.

Ten Pan zmartwił się bardzo. Pewnie, każdy by się zmartwił. Obiecał sole

Dziko, zachła

Grażynka dopadła mnie bez zapowiedzi, przed wieczorem. Pojawiła się z całym służbowym nabojem w objęciach, ale namiętnej chęci do pracy nie wykazywała. Dwóch słów nie zdążyłam z nią zamienić, kiedy wrócił Janusz.

Ujrzał ją od razu i zawahał się. Zrozumiałam, że ma złe wieści, i też się zawahałam. Będzie to już ten jeden humanitarny cios czy jeszcze nie…?

Grażynka rozstrzygnęła sprawę.

– W i

Janusz za posiłkiem się nie rozglądał, wiedział doskonale, że dwa dni z rzędu to już była górna granica moich starań, nie wątpiłam, że przezornie zjadł coś u siebie, na tym samym piętrze, o dwa mieszkania dalej. U mnie mógł być pewien wyłącznie herbaty.

Co do herbaty, już chwilę wcześniej pstryknęłam czajnikiem.

– Nic nie mów – ostrzegłam – bo nie przyniosę napoju.

Grażynka trwała w oczekiwaniu na odpowiedź niczym słup kamie

– Nie – odpowiedział Janusz na jej pytanie.

– Co nie? – zniecierpliwiłam się, zanim zdążyła się odezwać. Pewnie ją trochę dławiło. – Nie siedzi czy się nie przyznał?

– Jedno i drugie. To znaczy, dla ścisłości, ani jedno, ani drugie.

– Dlaczego?

– Jedno wynika z drugiego. Prysnął im, nie złapali go jeszcze, więc nie było żadnej rozmowy. Informacji na piśmie nie zostawił.

Z Grażynka zrobiło się coś takiego, jakby sklęsła w sobie, a potem nagle miotnęło nią i stężała. Nadal siedziała w bezruchu, wyprostowana, z martwą twarzą. Miało to znaczyć, że jest idealnie spokojna i przygotowana na wszystko, akurat, ucho od dorsza. Zastanowiłam się szybko, co wyciągnąć, wino, koniak, lód, krople walerianowe…?

Nawiasem mówiąc, przez całe lata byłam święcie przekonana, że krople walerianowe, czyli krople Waleriana, są to krople jakiegoś faceta imieniem Walerian i powi

Bez względu na korzeń i faceta, zdecydowałam się teraz powyciągać wszystko, z tym że mimochodem i nieznacznie, bez stwarzania przeszkód w rozmowie.