Страница 24 из 47
– Nikt i
– A to od kiedy nie wiesz, jak sąd traktuje logikę i rozum? – zdziwił się Janusz. – Jako dowód, zgoła się te dedukcje nie liczą.
Nadal studiowałam wyrys śladów i nagle zainteresowały mnie szczegóły techniczne.
– Czekaj, a jak oni właściwie to sprawdzili? Zdzierali im te buty z nóg?
– Niekoniecznie. Kazali im stanąć na właściwym podłożu, a pozostałe odcisnęli. Jak się okazało, nikomu z nich nie przyszło do głowy, żeby któreś buty wyrzucić i w ten sposób znalazł się komplet. Ponadto, teraz dopiero, po wnikliwszym badaniu, wyszło na jaw jeszcze coś. Ciekawe, czy to dostrzeżesz, bo rzeczywiście słabo widoczne.
– Czy dostrzegę, czy dostrzegę! – zdenerwowałam się. – Cud boski, że w ogóle widzę cokolwiek w tej zamazanej pajęczynie! I jeszcze słabo widoczne…! Co to ma być?
Pokazał mi jednym ząbkiem widelca.
– Tu. Jedno jedyne miejsce, w korytarzyku przy drzwiach. Kawałek buta tego pierwszego nakrywa kawałek buta Patryka. Malutko, ale wystarczy. Wynika z tego, że pierwszy był nie ów pierwszy, tylko właśnie Patryk, co nie wygląda dla niego najlepiej. Chyba że był u cioci z wizytą w ogóle wcześniej, na przykład poprzedniego dnia.
Zdenerwowałam się bardziej.
– Cholera. Dawaj tego Antosia!
Antoś od pierwszej chwili poszedł w zaparte. Mieli z nim lepszą sytuację, bo jako sprawca zbrodni nie został wykluczony i przesłuchiwano go jako podejrzanego, a nie jako świadka. Alibi nie posiadał, o spędzaniu owego wieczoru bredził rozmaicie, to spał, to był pijany, to na samotny spacer chodził, pomysłowość go opuściła i nic sensownego nie umiał wymyślić, skoro odpadło mu picie wódki z Wiesiem. Wreszcie pokazano mu ślady i wtedy się złamał.
A skoro się złamał, to gruntownie, wystraszyła go zbrodnia, której wypierał się konsekwentnie. No tak, owszem, był tam. Tak jakoś sobie poszedł, nie wiadomo dlaczego, chociaż właściwie dlatego, że Wiesiek mu nagadał o jakimś szmelcu, miała go nieboszczka Fiałkowska wyrzucać czy co, a on miał Wieśkowi pomóc w targaniu tych ciężarów. Ale po pijanemu słuchał, więc możliwe, że coś pomylił i poszedł niepotrzebnie. Nieszczęśliwy przypadek i nic i
No wchodził, no niech będzie, wchodził. Postał tam trochę i tak mu się wydało, że drzwi są otwarte, takie uchylone, no to sprawdził i były, więc wszedł. Ze zdziwienia właściwie, bo to już wieczór, a nieboszczka była ostrożna i zawsze pilnowała zamykania. Więc sobie myślał, że może coś tego…
Chciał coś ukraść? Liczył na ślepy fart?
Insynuacja prokuratora oburzyła go śmiertelnie. Ale skąd, jakie ukraść, co ukraść, żywej osobie za nic by nie kradł! Nieżywej to co i
Zatem najpierw należało ją trzasnąć?
Przenigdy! Antoś jest delikatny i mokra robota nie dla niego. Jak wszedł, to już ona leżała…
Na pytania natury humanitarnej odpowiedział bez wahania, że owszem, przyjrzał się, pomacał nawet, za rękę, jak doktor robi, żadnego pulsu nie było, zdziwiłby się, gdyby był, bo tak na oko biorąc, żyć nie miała prawa. Żadne pogotowie nie było jej potrzebne, to na co miał dzwonić? A policja…? Jeszcze czego, przecież by mu nie uwierzyli, że to nie on, tak samo, jak i teraz nie wierzą.
O której godzinie tam przyszedł?
Tego nie wie, na zegarek nie patrzył, ale musiało już być po dziewiątej, z telewizji tak mu wychodzi.
I co zrobił? Czego tam szukał, w sypialni?
Margines maszynopisu wyjaśniał, że Antosiowi zrobiło się strasznie niewygodnie na krześle. Coś go zapewne uwierało w tyłek, bo zaczął się kręcić, jakby co najmniej odezwały się w nim owsiki.
No jak to, czego szukał, czego szukał… Gadanie było, że nieboszczka tylko udaje nędzę, ze skąpstwa, a naprawdę różne rzeczy zostały jej po bracie. Dolary i złoto i nie wiadomo, co tam jeszcze, to niby co, miały się zmarnować? Dla niej już na nic, a żywemu się przyda. A gdzie baby chowają swoje bogactwa? W sypialniach, po różnych szafach, w prześcieradłach albo co. No to poszukał trochę, sypialnia od tyłu, światło mógł zapalić…
I co znalazł?
A nic. Żadnego szmalu ani złota nie było, więc nawet nic nie ukradł i za niewi
Prokurator obiecał mu, że za niewi
Tylko w sypialni tak szukał? Nie w gabinecie i nie w kuchni?
Tylko.
A dlaczegóż nie w kuchni? Baby i w mące trzymają takie różne rzeczy, w tartej bułce, w suchym chlebie…
Jakoś mu kuchnia do głowy nie przyszła…
A gabinet? Ślady wskazują, że był i w gabinecie. Tam jakoś mniejszy bałagan zrobił.
A bo w tym gabinecie to już zbrodniarz sprawdzał. Widać było. I pudła zabrał, te co Wiesiek mówił, żelazne, ten szmelc.
Skąd wiedział, że ów szmelc to są żelazne pudła, a nie coś i
Wiesiek mówił.
Zwalał na Wieśka, ile mógł, nie bacząc, że naraża się siostrze. Obciążony zostałby całkowicie, gdyby nie tamte tajemnicze ślady, które plątały się po gabinecie przed nim, i gdyby nie łazienkowy odcisk palca na uchwycie do papieru toaletowego. Co nie przeszkadzało możliwości, że ktoś pierwszy wdarł się, kiedy Weronika była w restauracji, ukrył się przed nią, zapewne w gabinecie, po czym uciekł, zostawiając ją żywą. Antoś przylazł w celu dokonania kradzieży i rąbnął kłopotliwą babę, która może już otwierała usta do krzyku. Na podejrzanego nadawał się prawie równie dobrze, jak Patryk, bo i motyw dawało się mu przypisać.
Wszystko to zostało mu uprzejmie wyjaśnione, po czym padło następne pytanie:
Kogo też tam spotkał albo widział?
A kogo miał spotykać, nikogo! Jakby kogo spotkał, już by dawno go wydał, bo niby z jakiej racji ma za jakiegoś palanta odpowiadać! Tego zbójcy nie widział, nikogo nie widział!
A do opuszczonego domu Baranka, czy jak mu tam, po co poszedł?
Antoś już zaczął, że wcale nie, ale się zreflektował, bo cholerne ślady, nie wiadomo jak przez gliny odnalezione, bardzo go niepokoiły. Próbował niepewnie pytać, skąd się wzięły, bo przecież pamiętał, żeby niczego nie dotykać i chustkami do nosa Weroniki ręce sobie owijał, ale odpowiedzi nie uzyskał. Zawrócono go do domu Baranka, czy jak mu tam.
No, poszedł do tego domu, bo się zdenerwował. Bywał tam w ogóle, spokojne miejsce i piwo miał zamelinowane, więc chciał się trochę nad tym wszystkim pozastanawiać. A tam…
Tu ugryzł się w język i między wierszami można było wyczytać, że miał na ustach dalsze słowa. Spotkał któregoś z pozostałych. Pohamował niestosowną szczerość i rzekł, że tam zobaczył przeklęte pudła. Ktoś je przeniósł, pewnie zbrodniarz albo Wiesiek.
Powiadomiono go grzecznie, że Wiesiek odpada, bo przyszedł później.
No to Antoś nie wie kto. Zbrodniarz, nikt i
Jaki ten?
A ten. Patryk mu podobno. Jakiś krewny czy coś takiego…
Patryk tam był?
Antoś nie wie, czy był, bo nikogo nie widział, tylko tak sobie dedukuje. Same przecież te pudła nie poszły.
Dotykał ich? Oglądał?
Pytanie było podstępne, bo na pudłach znajdowały się odciski palców wszystkich gości Weroniki, przemieszane ze sobą tak, że kolejności nijak nie dawało się odgadnąć. Gdyby teraz Antoś zaprzeczył, złapanie go w tej fazie zeznań na ewidentnym łgarstwie stanowiłoby samą przyjemność.
Antoś jednakże, acz wystraszony, nie zgłupiał doszczętnie i czym prędzej wyznał, że tak. Oglądał, z ciekawości, tyle było o nich gadania, Wiesiek tak się na nie czaił, że teraz spróbował nawet, czy ciężkie. No ciężkie dosyć, ale nic takiego, da się udźwignąć. I do środka zajrzał, puste były.
A co potem?
A co miało być potem, nic nie było, do domu poszedł i w siostrę wmówił, że tę wódkę z Wieśkiem tego wieczoru pili, bo się bał głupich posądzeń, które teraz właśnie oto niewi
Wiesiek się nie pochwalił?
Czym się miał chwalić, głupią dziopą? I komu, bratu narzeczonej?!
No dobrze, a kto to jest taki kumpel Antosia imieniem Kuba, piegowaty na twarzy?
Mógł Antoś w tym miejscu obojętność okazać, wzruszyć ramionami, spokojnie wyznać, że jeden z licznych, przyjezdny, chwilowa znajomość, czasem bywa w Bolesławcu, ale rzadko i nic o nim nie wie. Nawet nazwiska nie zna. I nie byłoby siły, żeby mu cokolwiek udowodnić. Antosia jednakże moce duchowe zawiodły i margines protokółu z satysfakcją odnotował nagłe zmieszanie podejrzanego.
Prokurator zatem nacisnął.
Antoś próbował trochę wykręcać kota ogonem, ale źle mu szło. Obojętność wobec kumpla bez znaczenia przyszła mu do głowy nieco za późno, wyznał zatem, że owszem, zna takiego, przejazdem tu bywa, a w ogóle jest z Warszawy. Tak razem wziąwszy, ze trzy razy go na oczy widział, a znajomość zawarli już dawno, z półtora roku temu, ale jego nazwiska naprawdę nie zna. W jego sferach imieniem się operuje, ewentualnie ksywą, więc Kuba to w ogóle może być ksywa.
Padło pytanie, czy przypadkiem nie wizytował denatki razem z owym Kubą.
Antoś zaprzeczył tak gwałtownie, że łgarstwo wręcz zaświszczało w powietrzu. W życiu! Przenigdy! Żadnych wizyt razem z Kubą! Nawet się nie zbliżył!
A jeśli ktoś go widział…?
Nie mógł widzieć! Nie był z nim! Nic wspólnego nie ma z Kubą i nie chce mieć! Jak mu nawet pokazywał, to z daleka…!
Na pytanie, co mu pokazywał, Antoś odpowiedział grobowym milczeniem, prokurator pociągnął zatem rzecz dalej.
Pokazywał mu dom Fiałkowskich, tak? A dlaczego i w jakim to celu? Obaj przymierzyli się, żeby obrabować Weronikę, wszystko jedno w jakiej kolejności tam poszli, ale uknuli kradzież wspólnie, nieprawdaż? I który z nich chwycił tasak? Prędzej Antoś niż Kuba, bo Kuby Weronika nie znała, mógł uciec i wyjechać, nierozpoznany, a Antoś miejscowy i łatwy do złapania…
Antoś wił się na krześle i milczał, ale tu nie wytrzymał.
Nie, żadne takie, niczego nie chwytał, jak tam przyszedł, to Weronika już leżała, a żadnego Kuby na oczy nie widział, nikogo nie było. Nikogo nie mordował i nawet niczego nie ukradł, bo żadnych bogactw nie było.