Добавить в цитаты Настройки чтения

Страница 21 из 47



– O, jak to dobrze, że pani dzwoni! – ucieszył się Ten Pan. – Ja pamiętam, że pani szuka bułgarskiego bloczka, otóż niech pani sobie wyobrazi, umarł ten filatelista, o którym wiedziałem, że on to ma. Tam jakieś komplikacje zaszły, ale on będzie do kupienia. Chce pani, żebym go dla pani załatwił? To poza Warszawą.

– Nie w Bolesławcu przypadkiem? – zgadłam w przypływie jasnowidzenia.

– W Bolesławcu. Skąd pani wie?

– Przypadek. Dziś właśnie stamtąd wróciłam. Komplikacje owszem, zachodzą, bloczek jest w areszcie policyjnym.

– Co pani powie? – zmartwił się Ten Pan. – Ale on przecież nie był kradziony, to wiem na pewno. Co się stało?

– Siostra nieboszczyka została zamordowana i wszystko zrobiło się podejrzane. Nie będę pana wplątywać, trzymam rękę na pulsie, ale niech pan też trzyma. Sprawa jest ciągle aktualna.

Ten Pan, wyraźnie zatroskany, zaczął mnie wypytywać, ale Janusz kręcił głową ostrzegawczo, więc ograniczyłam się do przekazania wiedzy znanej całemu społeczeństwu, bez szczegółów. Potwierdziłam chęć zakupu i nawet zapłacenia, i rozłączyłam się.

Do Grażynki zadzwoniłam również. Wyłączone miała wszystko, nagrałam się na sekretarkę, niech się odezwie bodaj jutro, bo niespokojna jestem o jej stan ducha. Dla zachęty napomknęłam, że mam nowe informacje, nie najlepsze, ale zawsze jakieś, a to więcej niż nic.

Na tym zakończył mi się dzień pracy.

Grażynka przyleciała do mnie koło południa, dziko zdenerwowana, bez zapowiedzi. Ściśle biorąc, zadzwoniła z klatki schodowej z informacją, że właśnie idzie i wie, że jestem w domu, bo na parkingu widziała samochód.

Byłam w domu i usiłowałam pracować zawodowo, całkowicie zaniedbując przepierkę, rozpakowanie do końca walizki, sprzątanie i wszelkie i

– Słuchaj, ja cię okropnie przepraszam – zaczęła już od progu, prawie ze łzami w oczach. – Naprawdę, nie spodziewałam się, że ona zrobi coś podobnego, wybacz mi, ja się postaram, żeby nigdy więcej, przepraszam cię z całej siły!

– Za co, na litość boską? – zdumiałam się i już zaczęło mi gdzieś tam migać, że o Patryku wszystko łgarstwo i ona go wcale nie kocha.

– Za moją ciotkę!

– Za jaką ciotkę i co ona, ta ciotka, zrobiła?!

– Jak to co, dzwoniła do ciebie tysiąc razy! O wszelkich porach, nawet rano! Ja wiem, że ona jest porąbana, ale myślałam, że jakiś umiar zachowa! Okazuje się, że nie, nie ma na nią sposobu, szukałaby mnie nawet u papieża! Wcale jej nie dawałam twojego telefonu, ale tyle ludzi go zna…

– Czekaj, spokojnie – powiedziałam, wpychając ją do pokoju. – Usiądź na tyłku i nie urządzaj dramatów. Nic nie wiem o twojej ciotce i o tysiącu telefonów, szczególnie rano, poza tym mnie przecież nie było. Nic się nie stało i nie ma zmartwienia.

– Owszem, jest – uparła się Grażynka. – Ona mi ciągle takie numery wywija, znikłam jej z oczu, no to co, że jej znikłam z oczu, czy ja nie mogę komuś zniknąć z oczu? Nawet jeśli jest to ostatnia osoba z rodziny?

Zapewniłam ją czym prędzej, że może. Każdy może zniknąć z oczu każdemu i nie jest to karalne. Delikatnie spytałam o stan zdrowia ciotki, bo może to paralityczka, zdana wyłącznie na łaskę siostrzenicy…

– Zdrowa jest, chwalić Boga, jak byk – odparła Grażynka, powoli odzyskująca równowagę. – Pracuje, aż jej się w rękach iskrzy. Robi kilimy ozdobne na zamówienie i powodzenie ma szaleńcze, ale nienawidzi załatwiania spraw formalnych, więc ja muszę za nią. Ona nawet nie wie, jak się płaci podatki!

Też, prawdę mówiąc, nie wiedziałam, więc nie uznałam tego za wadę, musiałabym sama siebie potępić, a dość miałam i

– A, właśnie! Ktoś cię szukał w nerwach, jakaś baba, nagrała mi się…

– To właśnie ona! – jęknęła Grażynka. – Mówię przecież! Miałam wrócić z Drezna, nie było mnie, więc zaczęła nagonkę, bo akurat dostała ataku energii. A ja jej się wcale nie przyznałam do tych wszystkich komplikacji, od razu zaczęłaby mi pomagać, a tego bym już nie wytrzymała.

Pomyślałam, że cudownych informacji ode mnie również może nie wytrzymać, i zaproponowałam jakiś napój. Grażynka zdecydowała się na kawę. Najdelikatniej jak mogłam przekazałam jej wieści z Bolesławca.

– Do tej chwili zapewne ujawniło się coś więcej – dodałam – ale Janusz musi zachować jakiś takt i powie dopiero po powrocie do domu. Pocieszająca jest myśl, że Patryk ma konkurencję, ten tam jakiś pierwszy…

– Nie wierzę w pierwszego – przerwała mi Grażynka z dziką determinacją. – Wolę się z góry nastawić, że to Patryk, ja już mam takie szczęście. Może w ogóle jest złodziejem, włamywaczem i mordercą, pomijając wszystko i

Zainteresowało mnie na moment, jak też, wobec tego, wyglądają ich rozmowy, bo i Grażynka nie była wylewna. Zwierzała mi się teraz, bo i tak Patryk wyszedł na jaw, a tyle czasu nie miałam o nim najmniejszego pojęcia! Poza tym stanowiłam źródło wiedzy o śledztwie i nie dało się mnie pomijać.

– Milczy, milczy… – mruknęłam. – Po pijanemu też milczy?

– Jeszcze go nie widziałam porządnie pijanego. Na rauszu to owszem, też milczy, ale za to robi się ruchliwy, chce tańczyć i demolować przystanki tramwajowe.

Zaniepokoiłam się.

– Zdemolował już jakiś?

– Jak dotąd nie, ale przejawia takie skło



Zaczynał mi się ten Patryk coraz bardziej podobać. Tak okropnie nie chciałam widzieć w nim zbrodniarza, że zaczęłam myśleć intensywniej. Błysnęło mi wspomnienie, wczoraj jakoś zaniedbane.

– Czekaj, mamy jeszcze kogoś – przypomniałam żywo. – Nie do pojęcia, że nie poruszyłam tematu z Januszem…

Stanął mi w pamięci wczorajszy wieczór i czym prędzej porzuciłam przyczyny zaniedbania. Przy drugiej butelce wina atmosfera przestała sprzyjać rozważaniom śledczym i przeszła na tory osobiste.

– …a mam to przecież na piśmie, w twoich notatkach – ciągnęłam. – Do brata narzeczonej należy tajemniczy, piegowaty Kuba. Ani jedno słowo o nim nie zostało powiedziane, a może jest ważny?

– Wierzysz w piegowatego Kubę? – rozgoryczyła się Grażynka. – Bo ja już nie. Patryk i to jego milczenie… O rodzicach mówił, pokazywał zdjęcie, ponieważ już nie żyją, ale nawet nie wiem, kiedy umarli, gdzie i na co. Gdzie mieszkał w dzieciństwie, co robił później, skąd pochodzi, nic, zero. Nie znam jego przyjaciół i nawet znajomych, czasem się komuś kłania w lokalu, w dyskotece, w teatrze zasnął…

– Na czym?

– Na Gombrowiczu. A co…?

– Nic. Ja zasnęłam na filmie o życiu Gorkiego, a moja matka na „Dwunastu gniewnych ludziach”. Drobiazg. Wróć do tematu.

Wrócić, Grażynka wróciła, ale trochę boczną drogą.

– I teraz nie wiem, co zrobić. Nie porzuca się człowieka w nieszczęściu…

No proszę! Dobrze zgadłam, weźmie z nim ślub w więzieniu…

– …a jeśli to zbrodniarz? Zabić starą kobietę dla pieniędzy, własną ciotkę…

– Własną…?

– No dobrze, cioteczną babkę…

– Zaraz. Ale to jednak coś o nim wiesz? Cioteczny wnuk Fiałkowskich, syn ich siostrzenicy…

– Ty wiesz akurat tyle samo. Tej siostrzenicy nikt na oczy nie widział, nawet babcia Madzi nie ma o niej pojęcia, noga jej nie postała w Bolesławcu!

– A gdzie postała?

– Otóż to! – wytknęła Grażynka z bezrozumnym triumfem. – Nikt nie wie, a on milczy!

Zatroskałam się rzetelnie. Na przełamanie jego milczenia pod wpływem władz śledczych trzeba było, niestety, dość długo poczekać, skoro postanowili przesłuchiwać go na końcu. Idiotyczny pomysł. Tym bardziej uczepiłam się piegowatego Kuby.

Złapawszy Janusza przez komórkę, zaleciłam wzmożenie starań w Bolesławcu w kwestii kumpla brata narzeczonej. Miałam nadzieję, że przekaże sugestię subtelniej, drogą okrężną, nie narażając się im tak jak ja. Odpowiedział mi na to, że sprawa jest w toku, co nieszczególnie zwiększyło moją wiedzę.

Natychmiast potem zadzwonił Ten Pan. Grażynka przyrządziła sobie drugą kawę i zaczęła zbierać na moim biurku materiały dla grafika i do korekty, a ja zajęłam się rozmową, można powiedzieć, bez reszty.

– Wie pani, mnie to okropne wydarzenie bardzo interesuje – powiedział smutnym głosem Ten Pan. – Zbieracz w Bolesławcu miał, wbrew pozorom, ciekawe rzeczy i zdaje się, że była jakaś afera. Chciałbym się z panią spotkać, nie będzie pani może w jakimś sklepie albo co?

Afera zaintrygowała mnie natychmiast.

– Chwilowo nie miałam w planach, ale… Jaka afera?

– Nie filatelistyczna, jego znaczki pani chyba już zna? Skoro pani tam była…?

– W każdym razie bułgarski bloczek widziałam. I ogólnie znam, oczywiście.

– Więc raczej numizmatyczna. Wie pani, on się więcej zajmował monetami niż znaczkami, tak cicho siedział, nie lubił sprzedawać. Jakieś tam się przytrafiły nieprzyjemności, w zeszłym roku. Rozumiem, że mu to teraz ukradli?

– Ukradli.

– No więc właśnie. Ja bym chciał się z panią spotkać.

Poczułam wyraźnie, że również jestem spragniona spotkania. Czym prędzej wymyśliłam sklep na Hożej, bo stamtąd było blisko do barku na Kruczej, gdzie dawało się usiąść. Nigdy w życiu nie umiałam rozmawiać na stojąco, a wszelkie rozmowy w trakcie spacerów zawsze wydawały mi się nie do pojęcia, wszystko człowiek wkłada w nogi i na umysł już mu niewiele zostaje. Umówiłam się z nim za godzinę.

Rzecz jasna, w sklepie od razu rozpoznałam go z twarzy, już na mnie czekał. Ledwo spojrzałam na gabloty na ścianach, nie dostrzegłam w nich niczego szczególnego i od razu zaproponowałam przeniesienie się na miejsca siedzące. Najwyraźniej w świecie jedyną przyczyną jego przybycia do sklepu było spotkanie ze mną, bo chętnie przystał.