Добавить в цитаты Настройки чтения

Страница 13 из 48

Rozdział, szósty

Przestałam sypiać w dzieci

Dwa miesiące minęły mi bardzo spokojnie, może nawet aż nazbyt, gdyż trochę zaczęłam się nudzić powtarzalnością codzie

W południe listonosz przyniósł list, którego treść mnie podnieciła – i równocześnie zdenerwowała. Mój związek literatów powiadamiał mnie, że za cztery dni w stolicy odbędzie się międzynarodowy zjazd pisarzy dziecięcych i jestem, rzecz jasna, zaproszona. To wspaniale – tyle że ja, matka czteromiesięcznego niemowlęcia, nie mogę jechać! No bo to zajmie się Jonykiem? Kto zadba o to, aby go zawsze Porę nakarmić? Kto mu da pić, gdy będzie spragniony, kto zmieni pampersa, nie przetrzymując z lenistwa w mokrym, kto go codzie

– I pojedziesz – powiedział zdecydowanie Adam. Chyba on też wyczuł moją tajoną frustrację. – Ten twój zjazd to przecież tylko głupie cztery dni. Każda młoda mamusia jest święcie przekonana, iż nikt nie jest w stanie jej zastąpić. A od czegóż są agencje, które wynajmują fachowe baby sitters ? Jonyk jest bardzo ważny, ale twoje życie nie zaczyna się i nie kończy na Jonyku. Masz jeszcze zawód, który lubisz, masz sukcesy, które w nim osiągasz i kontakty zawodowe, które musisz podtrzymywać. Zresztą wyjazd na kilka dni świetnie ci zrobi. Odpoczniesz od mokrych pieluch, nocnych wrzasków, przypalającej się zupki.

Miałam rozliczne opory, ale zgodziłam się. Powiedzmy sobie szczerze: chciałam się zgodzić, i niewiele było trzeba, żeby nakłonić mnie do wyjazdu. To przecież rzeczywiście tylko cztery dni…

W agencji zarezerwowano dla mnie najlepszą ponoć baby sitter , jaką tylko można było sobie wymarzyć. Miała referencje od większości pań z naszej dzielnicy, i nie tylko. Zostawiłam więc zlecenie, że ma się zgłosić u nas w domu rano, w dniu mego wyjazdu, ale na wszelki wypadek pobiegłam ją osobiście zobaczyć. Nie oddam Jonyka byle komu, nawet na kilka godzin, a co dopiero na pół tygodnia! Musiałam mieć pewność, że ta dziewczyna wzbudzi moje zaufanie.

I wzbudziła. Joa

Dni mijały jak z bicza strzelił i ani się obejrzałam, gdy nadszedł dzień wyjazdu. Rano zajechała po mnie taksówka. Ucałowałam Jonyka, Adama, a nawet Kotyka i ruszyłam na lotnisko. Joa

– Co dzień będę dzwonić! – krzyknęłam z jadącej już taksówki, a mąż uśmiechnął się wyrozumiale. Było jasne, że będę telefonować, i to może nawet nie raz, ale kilka razy na dobę, aby mieć pewność, że z opieką nad Jonykiem wszystko jest w porządku. I było w porządku. Tak przynajmniej twierdził Adam, gdy dzwoniłam, lub Joa

– Ależ tak – mówiła łagodnym, spokojnym, choć trochę zakatarzonym głosem. – Jonyk ma wspaniały apetyt, codzie

Odżyłam. Pobyt w stolicy rzeczywiście świetnie mi robił. Spotkałam dawno nie widzianych przyjaciół – pisarzy i wydawców, nawiązałam nowe, pożyteczne znajomości, uzupełniłam w stołecznych sklepach moją garderobę i kosmetyki. Byłam na dwóch garden party, trzech lunchach z interesującymi ludźmi, a nazajutrz czekał mnie pożegnalny, wystawny bankiet. Wieczorem znów złapałam za telefon. Odebrał Adam.

– Ależ oczywiście, że wszystko jest w porządku – powiedział, lecz wydawało mi się, że w jego głosie słyszę jakieś napięcie.

– Adam, jeśli dzieje się cokolwiek niepokojącego, jeszcze dziś wsiadam w samolot i przylatuję… – powiedziałam nerwowo.

– Nie dzieje się nic złego, idź jutro spokojnie na ten swój bankiet i wracaj tak, jak miałaś wrócić, czyli pojutrze w południe – odparł mąż z naciskiem.

– Nic złego? – ponowiłam pytanie, gdyż ton jego głosu jakoś mi się nie podobał.

– Złego na pewno nic – podkreślił jeszcze raz. Odetchnęłam. Na bankiet miałam przygotowaną superkreację i sprawiło mi przyjemność, że dostrzegli to również i





– Nie wystrasz się, bo Jonyk jest cały podrapany…

– Podrapany?! Jak to podrapany?! Chcesz powiedzieć; że Kotyk…

– Nic nie chcę powiedzieć. Sama ocenisz… Ruszyłam biegiem do ogrodu – i jak wryta zastygłam przy wózku. Leżał w nim Jonyk z głębokimi, krwawymi śladami pazurów na buzi, rączkach, nóżkach… Rozchyliłam mu koszulkę: głębokie, krwawe rysy widniały na jego całym biednym ciałku. W trzech miejscach mój mały synek miał nawet założone szwy!

– Kotyk…? – powtórzyłam ze zgrozą i niedowierzaniem.

– Podobno – odparł z takim samym niedowierzaniem mąż. – Tak przynajmniej twierdzi ta Joa

– Co ona mówi?!

Adam streścił mi przebieg wydarzeń: dwa dni temu, wieczorem, gdy był na dyżurze w szpitalu, zatelefonowała nagle zdenerwowana i zapłakana Joa

– … no więc ta dziewczyna wzięła pierwszy z brzegu przedmiot, jaki miała pod ręką, czyli twoją motykę, bo akurat leżała, koło klombu, no i walnęła nią Kota. Podobno stawiał opór jak prawdziwy tygrys i musiała go kilkakrotnie uderzyć, zanim ostatecznie poddał się i uciekł. Jej zdaniem, nasz Kotyk prawdopodobnie się wściekł i chciał zagryźć Jonyka… Ja jednak jeszcze ciągle wstrzymuję się z zastrzykami przeciw wściekliźnie, bo mam nadzieję…

Adam umilkł, zamilkłam i ja. Jonyk spojrzał na mnie błękitnym okiem, a zielone skierował gdzieś w dół. Bezwiednie spojrzałam w ślad za nim: na ziemi, koło moich stóp leżała motyka. Jej metalowa część oblepiona była ciemnopurpurową, gęstą, zastygłą już mazią, przemieszaną z kocią sierścią… Zdrętwiałam. „A jeśli Kotyk nie był wi

– Nie denerwuj się – powiedział. – Zbadałem rany Jonyka. Są stosunkowo czyste, nie powi

Aha, zatem Adam też miał wątpliwości… Milczałam, mając przed oczami Kotyka z Jonykiem, sypiających co noc razem, przytulonych do siebie jak para najdroższych przyjaciół. Widziałam niezwykłe, tak podobne do oczu Dziecka, zielono-błękitne ślepia Kotyka, jego trójkolorowe miękkie futerko i słyszałam łagodne mruczenie, jakie wydawał, gdy się go głaskało. Owszem, miałam też w pamięci potężną masę jego gibkiego cielska i wielkie pazury, które jednak zawsze chował, gdy się z nami bawił… Wprawdzie mogło się zdarzyć tak nieszczęśliwie, że Kotyk złapał wściekłą mysz i zachorował… Ale w okolicy od dawna nie było wścieklizny! No i Kotyk, jak przystało na kota lekarza, był zaszczepiony!

– Kotyk… – zaczęłam z wahaniem. – Gdzie on może być?

– Uciekł. Nie ma go już od dwóch dni. Dokładnie od momentu, gdy zranił Jonyka, i gdy ta dziewczyna…

Znowu chwilę milczeliśmy, każde pogrążone w swoich myślach.

– Ty… ty w to wierzysz?! Wierzysz, że ten kot mógł zrobić coś takiego naszemu Dziecku? – zawołałam nagle, Adam zaś głęboko westchnął i niepewnie powiedział:

– Szczepienie powi