Добавить в цитаты Настройки чтения

Страница 8 из 64



Pewnie, że nie wiem. Głupek ze mnie. Pięćdziesiąt tysięcy. Ugryzłem się w język.

– Pana namiary mam w systemie – ponowił – należność prześlę jeszcze dzisiaj.

A jednak ugięły się pode mną kolana. Tak przyzwyczaiłem się do długów, że poczułem niemal tęsknotę. Wyszedł zza biurka.

– Ale niech mi pan powie – zatrzymał się i podrapał w podbródek – dlaczego testerzy nie powiedzieli wprost, co się tam dzieje? Łatwiej by nam było dojść do przyczyny…

– A pan by powiedział? – spytałem.

Zmarszczył brwi. Uśmiechnął się i ledwo dostrzegalnie kiwnął głową.

– Dziękuję bardzo – wyciągnął rękę. – No tak… – zamyślił się – zdaje się, że to wszystko?

– Niezupełnie – skrzywiłem się i wyjąłem z teczki bukiet róż. – Mam tu jeszcze jedną sprawę do załatwienia…

3. Zawodowiec

Jedna z moich najdziwniejszych przygód zaczęła się wietrznego październikowego poranka. Za oknami siąpił napastliwy deszcz, muzyka sącząca się ze spikerów była krzykliwa i głupawa, a gabinet tonął w szarych cieniach wywołujących rozdrażnienie. Podczas takiej pogody człowiek ni to marznie, ni się poci, klimatyzacja głupieje, podobnie zresztą jak autoluksy, które niespodziewanie zapalają się, by zaraz zgasnąć. Tonąłem we frustracji i zaczynałem się zastanawiać, którą otworzyć butelkę: Jacka Danielsa czy Joh

Zerknąłem na ekran.

Panie Aymore, jeśli chce Pan zarobić konkretne pieniądze, zapraszam do siebie jutro, godzina 10.00.

Przekaz był anonimowy, ale podano adres. Willanou? Luksusowa dzielnica. Kocham konkretne pieniądze i tajemnicze anonimy.

Willanou to obszar potentatów: zamczyska, hacjendy siedliska i… graville, ostatni krzyk mody. Mój zleceniodawca mieszkał właśnie w latającym domu. Błyszczące płaszczyzny skośnych elewacji zdradzały, że gmach uruchomiony został niedawno. Taksówka zaparkowała przy rampie. Wręczyłem kierowcy kartę i czekając na dokonanie transakcji, obserwowałem siedzibę. Liczne detale ukształtowano zgodnie z trendem neoartdecor: płaskorzeźby naśladujące meksykańskie i azteckie motywy rzygacze wystawiające kwadratowe pyski poza zarys ścian, futryny okien i drzwi – wszystko stapiało się w spójny artystycznie obraz stylizowanego ośmiościanu.

Odebrałem plastik i wyszedłem na platformę przed wejściem. Powietrze wypełniał zapach lawendy i jaśminu. Pyszniący się pod domem ogród miał, jak się domyśliłem, oddzielny system pogodowy. Jaśmin w październiku? Niektórym to się powodzi… Na misternie zdobionych drzwiach zapaliła się zielona kontrolka, po czym płaszczyzna z westchnieniem odsunęła się w bok. Wnętrze było zadymione i ciemne. Woń przywodziła na myśl wschodnie kadzidełka. Trafiłem do jakiegoś g~uru? Nie lubię fanatyków. Zza sinych kłębów wychynął pomarszczony, łysy mężczyzna, którego czaszkę pokrywały liczne plamy przebarwień. Pod zapadniętymi oczami obwisały zielone skórzaste worki. Nie wyglądał dobrze.

– Torkil Aymore… – wydukałem.

– Wiem, niech pan wchodzi.

Wskazał przejście do salonu. Ruchy miał zaskakująco energiczne. Usiedliśmy naprzeciwko siebie w biofotelach. Ze wszystkich sił starałem się nie myśleć, ile kosztowały Zaparzył kawę i podał mi filiżankę. Zaciągnąłem się podniecającym i zniewalającym aromatem. Pomyślałem, że za paczkę takiego brązowego proszku zrobię wszystko. Sam pił wodę. Dostrzegł moje zdziwione spojrzenie.

– Szkodzi mi.

Rozejrzał się po podłodze, jakby szukał zgubionego wątku. W ciszy słychać było miękki syk tlącego się kadzidła.

– Nie wie pan, kim jestem? – głos miał jedwabisty i w jakiś niepojęty sposób podobny do wszechobecnego dymu.

– Wysłał pan anonim…

– Nie doszedł pan po adresie?

– Skoro pan nie życzył sobie, bym znał jego tożsamość…

Zerknął spod brwi. W oczach błysnęło zaskoczenie.

– Mówi pan prawdę. Zastanawiające… Nie korciło pana?

– W tym przypadku prawda ma tylko jeden wymiar – wypaliłem.

Co dokładnie miałem na myśli? Chyba atmosfera wnętrza pobudziła we mnie filozoficzny nastrój.





Jego twarz nie zmieniła wyrazu. Bezbarwne usta lekko obwisały.

– Nazywam się Peter Kytes.

Podskoczyłem. Biofotel zareagował wzmożonym masażem.

– Peter „Crash” Kytes? – spytałem na wdechu. Skinął głową. Przytknąłem palce do skroni, żeby pozbierać myśli. Jeden z najsły

– Pan milczy – stwierdził z zadowoleniem. Miałem wrażenie, że czyta w myślach. – To dobrze o panu świadczy – Martwe wargi rozciągnęły się w uśmiechu. Zęby z pewnością miał sztuczne. – Widzę, że nie myliłem się co do wyboru. Smakuje panu kawa? – Obłędna.

– Dostanie pan całą paczkę. Mnie i tak się nie przyda. Usłyszałem anielskie chóry Zakaszlał. Po chwili zrozumiałem, że to śmiech.

– Ogląda pan rozgrywki Goodabads? – zapytał.

– Absolutnie – przytaknąłem gorliwie. Wygłupiłem się jak uczniak. Trochę godności, Torkil. – Bardzo je lubię – dodałem, starając się zmienić ton i postawę. Bez powodzenia.

– Czyli zna pan reguły? – Naturalnie.

– Grał pan kiedyś?

– W Goodabads? Dawno temu. Więcej w podobne: Keep Champions, Crying Guns…

Zamyślił się.

– Taak… Sprawdzałem pana wyniki.

A więc warto było oprzeć się pokusie konfabulacji. – Jak na dość krótki klanowy staż był pan niezły. – Dziękuję.

– Dobrze – podniósł ton, prostując się. – Wystarczy tych pogaduszek. Panie Aymore… – znów spojrzał w podłogę. – Jestem chorym człowiekiem. – Przerwał. – Lekarz oznajmił, że nie powinienem już grać. Moje ciało… mogłoby tego nie przeżyć.

Miałem wrażenie, że znajduję się w tajemniczej krypcie i rozmawiam z przedziwnym gnomem. To pewnie przez ten dym.

– Co pan ma na myśli?

Maskowatą twarz wykrzywił grymas zniecierpliwienia.

– Gram od dziesiątków lat. Zaczynałem, gdy pana na świecie nie było. Nie było też gamepilli. Braliśmy i

Przez kilka chwil trawiłem usłyszane informacje, zanim przerwałem ciszę:

– Dlaczego pan mi o tym mówi?

Machnął ręką, jakby dodając sobie odwagi.

– Za miesiąc mam ostatni mecz. Ostatni w tym sezonie. Pewno pan wie.

Oczywiście wiedziałem. W kanałach informacyjnych od dawna zapowiadano sensacyjne spotkanie Bezbolesnych ze Sprawiedliwymi. Media przewidywały kolejne zwycięstwo drużyny „Crasha”.

– Pan mnie zastąpi.

Zbladłem. Otworzyłem usta, żeby zaoponować, Wyciągnął rękę w uspokajającym geście.

– Wiem – wychrypiał. – Nielegalne, nie uda się panu mnie podrobić, nie jest pan odporny na ból. To chciał pan powiedzieć?