Аннотация
– Ty, słuchaj – powiedziała już w progu mojego domu wracająca ze służbowego spotkania Martusia. – Jakaś baba leży pod wierzbą koło twojego śmietnika. To śmietnik chyba, nie?
Rzuciłam okiem w kierunku wierzby. Ściemniało się już nieco.
– Teoretycznie śmietnik, chociaż nie mam jeszcze umowy ze śmieciarzami. Bo co?
– Bo mówię, baba leży.
– No to co?
– To może powinno się coś zrobić? Może ona pijana?
Wciąż jeszcze sens informacji do mnie nie docierał. Zła byłam.
– No i cóż takiego, żałujesz jej? Niech sobie wytrzeźwieje w zieleni. Nikt jej tam chyba nie przejedzie? Wzdłuż leży czy w poprzek?
Martusia z roztargnieniem rozejrzała się po przedsionku, powiesiła torbę na wieszaku, rzuciła na szafeczkę stos teczek i zaczęła zmieniać własne obuwie na moje ranne pantofle.
– Tak jakoś geometrycznie zgięta. Ale nie, daleko nie wystaje. Słuchaj, czy ciebie to wcale nie obchodzi? Ostatecznie to jest twój dom, twój śmietnik i twoja wierzba!
Отзывы