Добавить в цитаты Настройки чтения

Страница 1 из 101

Copyright © Marcin Ciszewski,

Ustroń 2010

„www.ciszewski.warbook.pl”

Redakcja i korekta:

Ewa Górska

Redakcja techniczna:

Dominik Trzebiński Du Châteaux

[email protected]

Projekt okładki: Mariusz Kozik

ISBN 978-83-62730-15-5

Wydawca: ENDER

Sławomir Brudny

ul. Bładnicka 65, 43-450 Ustroń,

www.warbook.pl

lesiojot

Wszystkie wydarzenia i postacie przedstawione w książce są fikcyjne i nie mają bezpośredniego odniesienia do rzeczywistości.

„Mróz” powstawał w dwóch etapach. Konstrukcję fabularną i pierwsze sto stron tekstu stworzyłem na przełomie 2008 i 2009 roku. Potem odłożyłem projekt, by napisać „Majora”. Zeszło dłużej, niż myślałem. Do mojej pierwszej w życiu powieści sensacyjnej wróciłem wczesną wiosną bieżącego roku. Zacząłem pisać i byłem już nawet nieźle rozpędzony, gdy nadszedł dzień 10 kwietnia.

Długo zastanawiałem się, czy kontynuować powieść w kształcie, który sobie obmyśliłem. Zbyt wiele analogii wydało mi się oczywistych, zbyt wiele wydarzeń, jeszcze przed kilkoma dniami uchodzących za niemożliwe, wydarzyło się w rzeczywistości. Doszedłem jednak do wniosku, że życie i tak najczęściej przerasta najwymyślniejszą nawet fikcję.

Proponuję zatem historię, która, mam szczerą nadzieję, nigdy się nie wydarzy...

Marcin Ciszewski





PROLOG

3 grudnia 2011 roku

1.

Strzelec nacisnął spust o szesnastej, po blisko dwóch tygodniach przygotowań.

2.

Trzynaście dni wcześniej dostał zlecenie od koordynatora.

Realizację zaczął od spacerów. Miał świadomość, że interesujący go obiekt jest monitorowany, dlatego zachował ostrożność. Odbył trzy rekonesanse, udając różne osoby: atrakcyjną młodą kobietę, brodatego studenta zaczytanego w najnowszym hicie modnego pisarza, samotnego emeryta z psem.

Tego sympatycznego kundelka o imieniu Szrek pół godziny wcześniej wziął ze schroniska. Po rekonesansie otruł go za pomocą cyjanku zawiniętego w plaster szynki, po czym zakopał daleko od celu. Nie chciał, aby cokolwiek, nawet zapach zachowany w anonimowej psiej pamięci, łączyło go z miejscem zdarzenia. Zniszczył użyte podczas akcji ubrania, materiały do charakteryzacji, a także fałszywe dokumenty.

Wynik: Plan. Katalog sprzętu. Lista działań.

Strzelec dysponował pełną autonomią decyzyjną, koordynator przyjął zatem plan bez zbędnych dyskusji. Rozpoczął od wynajęcia – poprzez podstawione osoby posługujące się fałszywymi dokumentami – dwóch posesji. Pierwszą była prymitywna wiejska chałupa okolona sypiącym się płotem. Spełniała najważniejsze warunki postawione przez strzelca: położona na odludziu, prawie osiemdziesiąt kilometrów od celu, posiadała obszerny, ogrzewany pusty garaż wyposażony w gniazdko z napięciem trzystu osiemdziesięciu woltów. Druga nieruchomość, rezydencja o wysokim standardzie, znajdowała się w odległości półtora kilometra od obiektu i poza doskonałą lokalizacją wyróżniała się najważniejszą, z punktu widzenia strzelca, cechą: była otoczona wysokim, kamie

Uzbrojenie, amunicja, sprzęt, narzędzia oraz wyposażenie zostały dostarczone do pierwszej z baz nierzucającym się w oczy, leciwym volkswagenem transporterem, ze specjalnie podrasowanym silnikiem i wzmocnionym zawieszeniem, a następnie złożone w garażu.

Zgodnie z założonym planem, jako podstawowe narzędzie niezbędne do realizacji zadania został wytypowany moździerz dziewięćdziesiąt osiem milimetrów wraz z dwunastoma minami. Pociski były zwykłymi, niekierowanymi ładunkami i jako takie w niewystarczającym stopniu spełniały podstawowe kryterium – celności. Strzelec nie mógł sobie pozwolić na najmniejszą pomyłkę. Pierwszy strzał musiał siedzieć prosto w celu.

Konieczna była modyfikacja amunicji.

Strzelec w pierwszej kolejności odciął nieruchome lotki znajdujące się z tyłu pocisku. Do skorupy dospawał lotki ruchome, poruszane za pomocą niewielkiego siłownika i umożliwiające nakierowanie pocisku na cel. Wewnątrz korpusu zamontował urządzenie GPS, a następnie, po wielu próbach, zestroił je z lotkami. Operację tę powtórzył dwunastokrotnie, coraz zręczniej posługując się narzędziami i szybciej wykonując poszczególne czy

Jako że moździerz jest bronią strzelającą ogniem pojedynczym i zasilaną w amunicję przez obsługę, strzelec stanął przed problemem pozyskania ładowniczego. Pomocnik? Bez sensu. Pomocnik kosztuje i trudno liczyć na stuprocentową dyskrecję.

Zatem?

Koordynator dostarczył na teren rezydencji przemysłowego robota najnowszej generacji. Było to urządzenie wyposażone w dwa uniwersalne chwytaki, dzięki systemowi hydraulicznych ścięgien wykazujących zręczność niemal równą ludzkiej. Dla potrzeb zadania robot miał nawet spory naddatek umiejętności. Sterujący nim komputer dawał się łatwo programować. Ściśle stosując się do instrukcji producenta, strzelec wprowadził do komputera odpowiednie polecenia, po czym przećwiczył dwie sekwencje ruchów. Zgrał komputer z modułem telefonu komórkowego pełniącym rolę przekaźnika poleceń. W efekcie zyskał niezawodnego, precyzyjnego pomocnika, na dodatek milczącego niezależnie od okoliczności.

Następnie w dwóch pociskach głowice bojowe zastąpił równoważnymi wagowo atrapami. Zaprogramował w GPS-ie parametry ćwiczebnego celu, wprowadził do komputera sterującego robotem dwa esemesowe hasła i w ciemną, bezksiężycową noc, trzydzieści osiem godzin przed akcją, stojąc metr od moździerza, wysłał z komórki pierwszą wiadomość.

Po sekundzie, podczas której strzelec wstrzymał oddech i która zdawała się trwać w nieskończoność, robot podniósł jedną z atrap i umieścił ją tuż nad wylotem lufy. Strzelec nacisnął przycisk po raz drugi. Robot rozwarł chwytaki, pocisk zjechał w dół rury, huk wystrzału odbił się kilkukrotnym echem od zabudowań i mina poleciała w dal. Gdy tylko opuściła lufę, robot obrócił się o dziewięćdziesiąt stopni, mechanicznym, ale pły

Strzelec odczekał pięć minut, aby sprawdzić, czy nikt nie zainteresował się nocnymi detonacjami. Ale posesja była znacznie oddalona od najbliższych zabudowań, więc zgodnie z oczekiwaniami próba wzbudziła tylko odległe ujadanie wiejskich kundli. Strzelec wsiadł na rower i pojechał do celu. Okazało się, że oba pociski trafiły nie dalej niż dwa metry od starej, porzuconej w polu cembrowiny, którą strzelec wypatrzył kilka dni wcześniej podczas jednego ze zwiadów i której położenie wprowadził do GPS-u.

Zasypał dziury po pociskach – oceniał, że mogły wbić się w ziemię na głębokość półtora metra, nie było sensu ich wydobywać – wsiadł na rower i nucąc cichutko pod nosem, wrócił do bazy. Biorąc pod uwagę amatorskie warunki przeróbki pocisków oraz fakt, że robota widział i programował pierwszy raz w życiu, uznał rezultaty próby jako więcej niż zadowalające.